Prof. Świrski: Satyryczny Przegląd Energetyczny (5.02)
Źle jak wysoka cena energii, ale jak tania… jest jeszcze gorzej.
Politycy przyzwyczaili nas by martwić się o ceny energii. Jest to standardowy temat sporów i dyskusji, a każdy rząd koniecznie podejmuje działania osłonowe dla społeczeństwa – ostatnio kolejne „zamrożenie cen energii” na naszych rachunkach (właściwie jego części – komponentu za zużycie energii) – do połowy roku i na poziomie ok. 414 zł/MWh. W kolejnych wystąpieniach polityków już widać niepokój – co trzeba zrobić w po czerwcu 2024 r. (pewnie dalej pomagać najuboższym).
Tymczasem, większości osób ucieka obserwacja zniżkowego trendu cen energii i surowców, obserwowanego od tygodni a nawet miesięcy. Światowy i europejski przemysł nie chce rosnąć (stagnacja gospodarcza), za oknem ciepła zima, a magazyny gazu w Europie są pełne – wojna w Ukrainie jest w stagnacji z czego korzystają dostawcy gazu, wypychający Rosję ze światowych rynków (wszyscy producenci zmaksymalizowali wydobycie, na rynku gazu Amerykanie powoli opanowują rynek dostaw LNG). Ceny pikują w dół – energia, która niedawno (ponad roku temu) kosztowała nawet 1500 zł/MWh w szczytach (w Europie na rynkach hurtowych zdarzało się chwilowo i 500 Euro/MWh) teraz jest relatywnie bardzo tania – na warszawskiej giełdzie TGE – 300 zł/MWh (a więc doliczając marże sprzedawców – finalnie cena na naszych rachunkach powinna być niedługo niższa od tej „zamrożonej” przez rząd – ciekawe czy dostawcy tak zrobią). Surowce oczywiście w zniżkowym trendzie – tanieje gaz (referencyjna cena w Europie jest z holenderskiego hubu gazowego Dutch TTF to ok. 30 Euro/MWh – a było prawie 13 razy więcej – to dlatego na naszych rachunkach domowych z PGNiG są kolejne obniżki), tak samo szybko tanieje węgiel (tu referencyjna cena ARA portów holenderskich) poniżej 100 USD za tonę. Spadają też ceny uprawnień emisyjnych (a więc obciążenia energii z węgla i gazu) – certyfikat EUA (1 tona CO2), który niedawno kosztował już nawet 100 Euro/t – teraz jest na poziomie ok. 60 Euro/ t.
To co jeszcze niewidoczne (dla polityków) zamiast cieszyć – powinno już ich martwić, bo jest zwiastunem wielkich kłopotów energetycznych. Na rachunkach konsumentów może będzie lżej (co oznacza mniej dopłat z budżetu), ale rozpoczyna się problem inwestycji energetycznych. Za niskie ceny hurtowe nie pozwolą przygotować finansowania inwestycji. Poglądowo – dziś morskie farmy wiatrowe budowane są z gwarantowanym kontraktem ceny na poziomie co najmniej 319 zł/MWh indeksowanej inflacją – więc ok. 400 zł/MWh, a brytyjska jądrowa inwestycja Hinkley Point C miała cenę 92,5 funta/MWh. Przy indeksowaniu inflacją jest to dziś ok. 580 zł/MWh – a i tak projekt ma obecnie problemy z gotówką na budowę.
Przy niskich cenach rynku inwestorzy nie będą budować – nikomu nie opłaci się nowa farma wiatrowa, a na pewno już będzie ogromny kłopot z modelem finansowym elektrowni jądrowej (tu cena powinna być 700-1000 zł/MWh). Europejskie inwestycje energetyczne chwilowo zatrzymają się, a dostawcy będą gwałtownie szukać oszczędności – co oznacza powszechne wykorzystanie chińskich komponentów a finalnie krach europejskiego przemysłu produkcji PV i wiatraków. Niska cena węgla na rynku to oczywiście katastrofa polskiego górnictwa (które wydobywa po średnich cenach ok. 900 zł/tonę – a więc jest droższe niż zewnętrzna konkurencja). Zbyt niskie ceny paradoksalnie nie cieszą więc nikogo (dostawcy energii i tak nie obniżą zamrożonej ceny na rachunkach). Energetyczne rynki inwestycyjne drżą w posadach. Europejskie fabryki – patrzą z niepokojem na chińskie dostawy. Polska będzie miała wielkie problemy z uruchomieniem II fazy budowy offshore (wiatr na morzu) i modelem finansowania elektrowni jądrowej. Długoterminowo – nic się nie poprawi, bo brak inwestycji to brak zeroemisyjnej energii w przyszłości i gorsza konkurencyjność polskiego przemysłu. Trzymajmy więc kciuki za wzrost gospodarczy i paradoksalnie cieszmy się jak energia… zdrożeje.
Nowe Ministerstwo (Przemysłu) i nowa siedziba (Katowice)… wygodna lokalizacja dla górniczych protestów i palenia opon.
W nowym rozdaniu rządowym pojawiło się nowe Ministerstwo (Przemysłu), które w głównym zadaniu ma rozwiązać problemy „ciężkiej energetyki i surowców” – węgiel, ropa, gaz i elektrownie jądrowe. Jako nowość trzeba zauważyć nie samo Ministerstwo i jego strukturę (były różne rozwiązania już w tym kraju), ale samą lokalizację – będą to Katowice i na dodatek ten sam budynek jak siedziba największej spółki węglowej (PGG). Należy to ocenić jako rozwiązanie odważne i nowatorskie (choć zaraz po II wojnie światowej była tam już siedziba Ministerstwa Górnictwa i Przemysłu). Tym razem mamy sam przemysł (zajmujący się górnictwem) i powrót do lokalizacji, która będzie bardzom wygodna dla wszystkich górniczych związków zawodowych. Do tej pory, jeśli wybuchały protesty, górnicy musieli zorganizować autobusy i następnie jechać po 3-4 godziny w jedną stronę do Warszawy i dopiero tam urządzać pikiety i głośne protesty z wykorzystaniem wuzuzeli, syren pożarowych oraz efektów wizualnych przy paleniu opon samochodowych (a potem jeszcze wieczorem wracać do domu). Teraz będzie znacznie wygodniej – nie trzeba daleko jechać i marnować czasu w autobusach, a protest może być rotacyjny i całodobowy, nie mówiąc już o wygodzie z transportem opon do palenia. Miejsce będzie też odpowiednie dla strony rządowej, nie trzeba będzie idąc do pracy (np. Kancelaria Premiera lub Ministerstwo) przedzierać się przez dość agresywny tłum i widzieć protesty – teraz będą one odbywały się niejako zdalnie. To, że protesty będą jest oczywiste z uwagi na sytuację ekonomiczną sektora górnictwa węgla kamiennego (planowane straty, które wkrótce przekroczą tzw. stratę planowaną) i zmierzch sektora z uwagi na rewolucję technologiczną. Wydobycie węgla kończy się jak w innych krajach europejskich, a energetyka węglowa sama zmniejsza produkcję szybciej niż było to planowano i bez jakiś głębszych ingerencji państwa, a sam koszt produkcji (obecne 500 zł/MWh) jest w tej chwili kosztem krańcowym (najdroższe źródło) dla wyznaczania ceny giełdowej energii w hurcie. Tzw. umowa górnicza zakładająca koniec wydobycia w 2049 r. jest w praktyce nie do utrzymania – i w rzeczywistości nie jest realizowana (zainteresowanych odsyłam do załącznika nr 2 który określał jakie inwestycje w „czysty węgiel” powinny być zrealizowane (m. in. zgazowanie), ale oczywiście nic się nie stało. Zresztą nie jest to kluczem umowy społecznej (ani też poziomy wydobycia), ale dotacja (obecnie 7 mld w 2024 r.), która ma uratować płynność działania spółek górniczych, a którą musi nowe Ministerstwo notyfikować w UE. Można więc założyć, że jest bez zmian, górnictwo z gigantycznym problemem (wydobywa po 900 zł/tonę a sprzedaje po 500 do energetyki), Ministerstwo walczy, budżet dopłaca pieniądze a na pewno będzie protest i palenie opon – tyle, że wszystkim będzie wygodniej. Być może taka koncepcja (lokalizacje) powinna być rozszerzona na inne Ministerstwa i tak będzie można się spodziewać wyjazdowej lokalizacji Ministerstwa Rolnictwa na granicy z Ukrainą (na pewno będą protesty o import taniej produkcji) jak i nadmorskie oddziały Ministerstwa Infrastruktury (związane z Gospodarką Morską) co ułatwi zadanie (protest) rybakom i pracownikom resztek przemysłu stoczniowego.
Znamy energetyczne pytania, ale odpowiedzi dalej są mistrzowsko niejasne…
Zmiany dotknęły także komunikacji medialnej osób decyzyjnych w energetyce. Pojawia się coraz więcej wywiadów (Ministerki i wiceministrowie) i stawiane są oczywiste pytania – mix energetyczny, energetyka wiatrowa, atom – terminy i finansowanie, mrożenie cen, koszty energii, szczegóły transformacji energetycznej. O ile pytania są coraz bardziej konkretne to w odpowiedziach niewiele się zmienia – no może poza forma, objętością i niezależnością samych wywiadów. Tymczasem w konkretach… raczej dość obło. Niektóre zdania można cytować z pamięci – „już niedługo pojawią się szczegółowe założenia”, „program będziemy kontynuować jak najszybciej”, „musimy zmieniać” i „trwają pracę nad kolejną wersją regulacji” a „wynik będzie w kolejnym kwartale”. Pewnie naprawdę trzeba poczekać kolejny miesiąc (zwyczajowo zawsze jest 100 pierwszych dni każdego urzędu na organizację i szczegółowe plany – i dziwie się, że nie zostało to wykorzystane). W okolicach pierwszych tygodni marca na pewno poznamy konkretne odpowiedzi (zachęcam dziennikarzy do przygotowania tabelki w których będą pytania i okienko na wynik – opcje TAK/NIE, konkretna data lub konkretne pieniądze (tak przynajmniej próbuję uzyskać odpowiedzi od studentów zamiast zwyczajowych długich zdań z wynikiem „wysoko”, „będzie się zwiększać” albo „w najbliższym okresie”). Albo alternatywnie… może warto już zapytać ChatGPT – tu odpowiedzi prawie tak dokładne jak te polityczne.
Źródło: www.konradswirski.blog.tt.com.pl