Walka z wiatrakami
Obserwując toczące się właśnie w Polsce gorące spory o odblokowanie po 7 latach rozwoju lądowej energetyki wiatrowej, można odnieść wrażenie, że koalicja rządząca za wszelką cenę stara się „zjeść ciastko i mieć ciastko”, czyli owszem, odblokować, ale jedynie środki na Krajowy Plan Odbudowy.
Podczas gdy Unia Europejska, w obliczu geopolitycznego i energetycznego kryzysu, reaguje podniesieniem ambicji rozwoju OZE i zwiększa ich docelowy udział w miksie energetycznym do 2030 r. z 32% najpierw na 40%, a potem do 45%, Polska nadal niestety trwa w rzeczywistości równoległej.
Od blisko 7 lat, gdy wprowadzono tzw. ustawę 10h, praktycznie całkowicie blokującą w Polsce możliwość projektowania nowych elektrowni wiatrowych na lądzie, powiększa się bolesna luka inwestycyjna w tym sektorze. Jedyne wiatraki oddawane w tym czasie do użytku to projekty, które zrealizowano nie dzięki, ale pomimo obowiązujących przepisów, a które proces inwestycyjny rozpoczęły przed wejściem w życie ustawy 10h.
Rząd miał już kilka zrywów, by luzować wprowadzone przez siebie przepis, a motywacje były różne: ograniczenia możliwości zabudowy mieszkalnej w pobliżu wiatraków (zasada 10h działa w dwie strony), ryzyko nieosiągnięcia przez Polskę celów OZE do 2020 r., skok cen uprawnień do CO2 w systemie ETS i wzrost cen energii w 2019 r.
Teraz motywacja jest wyjątkowo silna. Ustawa antywiatrakowa (w chwili zapomnienia nazwana niedawno przez minister Moskwę „bardzo dobrą ustawą”) to ostatni kamień milowy (B23G), blokujący Polsce dostęp do KPO. Cel ten opisany jest niestety dosyć niejasno, jako „Poprawa warunków dla rozwoju odnawialnych źródeł energii”. Jaka poprawa? Dowolna? Czy to znaczy, że 10h można zamienić na 9h? Chyba tak rozumie to koalicja rządząca, dlatego do swojego projektu, promowanego jako „najstaranniej skonsultowany ze wszystkimi”, dorzuca już na etapie sejmowym kolejne autopoprawki, które coraz bardziej wypaczają sens tej deregulacji.
Najpierw doszedł nieprecyzyjny obowiązek wirtualnego podzielenia się 10% mocy każdego nowego wiatraka z lokalną społecznością, teraz (26.01), zwiększono minimalną odległość nowych instalacji od zabudowań z 500 do 700 metrów, choć Minister Klimatu i Środowiska Anna Moskwa publicznie przyznaje, że granicą bezpieczną mogłoby być nawet 300 m. Solidarna Polska forsuje nawet obowiązek organizowania każdorazowo referendów lokalnych w sprawie inwestycji wiatrowych.
Konfederacja Lewiatan, pierwotną (!) wersję rządowego projektu ustawy, który wyszedł z KPRM jeszcze w połowie lipca, oceniła jako kompromis, który, rozsądnie rzecz biorąc, daje największe szanse na przełamanie impasu i poluzowanie przepisów, z zastrzeżeniem, że dostrzega potrzebę dalszej pracy nad przepisami poprawiającymi warunki inwestycji w OZE w Polsce.
Piłka nadal jest w grze, nie wiadomo co przyniesie drugie czytanie w Sejmie, jednak wyraźnie rośnie ryzyko, że ustawa może zostać znowelizowana, kamień milowy formalnie „zaliczony”, a warunki rozwoju dla lądowych farm wiatrowych nadal będą fatalne i będą kolejną, jaskrawą ilustracją Europy dwóch prędkości.
Jan Ruszkowski, Ekspert Lewiatana
Artykuł dla styczniowego wydania Brussels Headlines – europejskiego biuletynu Lewiatana
Źródło: Konfederacja Lewiatan