Polsko-ukraińskie połączenia gazowe i energetyczne – czyli o technice wyjadania rodzynek z sernika
Sernik (w wersji sernika krakowskiego) to zwykle dobrze przemielona serowa masa i umieszczone w niej bakalie. Większość amatorów sernika preferuje bakalie, traktując ser jako niezbędny dodatek. Elegancką techniką zjadania sernika jest krojenie po kawałku i liczenie, że rodzynki rozłożone są po równo, ale zwykle dzieci albo niepoprawne łasuchy, często wybierają technikę wyżerania bakalii i zostawiania samych pokruszonych resztek. Na nie z kolei mogą się skusić bardzo głodni amatorzy, bo taki sernik nie ma zbyt wiele wartości.
Polsko-ukraińskie relacje energetyczne nieuchronnie przywodzą na myśl problem optymalnego podziału korzyści (albo w uproszczeniu wspólnego jedzenia ciasta), gdzie każda ze stron ma coś bardzo ciekawego do zaproponowania, ale jednocześnie trzeba na relacje popatrzeć globalnie i pewnie przyjąć też mniej smaczne kawałki. W obu przypadkach, oba kraje zmagają się z problemem zależności energetycznych, gazowego importu z Rosji i zagrożenia końca transferu gazu przez krajowe rurociągi wobec rosyjskiej ofensywy Nordstreamem II. Patrząc po stronie korzyści – jest kilka silnych (rodzynkowych) punktów:
- Polska koncepcja Baltic Pipe i gazowego hubu (powiązanie z gazoportem) stwarza w praktyce jedyną szansę na przerwanie czy też choćby częściowe złagodzenie rosyjskiej dominacji importowej. Polska koncepcja zakłada więc jak najwięcej dostaw gazu do Ukrainy z kierunku zachodniego (więcej importu LNG i obniżenie kosztów operacyjnych gazoportu) i interes w sprzedaży gazu jeśli zabraknie go Ukrainie po zakręceniu kurków przez Gazprom. Do tego celu wymagana jest jednak rozbudowa sieci przesyłowej na terytorium Polski (co się dzieje) oraz kluczowego interkonektora Hermanowice- Bliche Volytsia. Ten rurociąg o dużej przepustowości (wymiar 1000 mm) ma ok. 110 km, ale po stronie polskiej jest bardzo krótki (kilka kilometrów) – więc większość pracy po stronie ukraińskiej.
- Ukraina z kolei patrzy na dwie możliwości. Pierwsza to oferta wykorzystania ukraińskich magazynów gazu (są one największe w Europie ok. 30 mld m3 – 10-krotnie większe niż polskie). Szczególnie atrakcyjny jest magazyn Bliche-Volytske-Uherskie o pojemności 17 mld m3 i jak widać znajduje się on całkiem blisko polskiej granicy. Strona ukraińska właśnie oficjalnie zaproponowała wykorzystanie infrastruktury gazowej z najniższymi stawkami za składowanie w Europie. Drugi rodzaj energetycznych ukraińskich bakalii to możliwość eksportu taniej ukraińskiej energii z elektrowni jądrowych. Zupełnie niezauważanie u nas przemknęło podpisanie przez Prezydenta Poroszenko 4 kwietnia tego roku specjalnego dekretu (ukaz nr 104/2019) o rozwoju energetyki jądrowej. W wersji bezpośredniej uchwały brzmi dość ogólnie, ale jest tam kilka kluczowych decyzji – rozwój bloków 3 i 4 elektrowni jądrowej Chmienicki oraz budowa połączenia transgranicznego (pomostu energetycznego) do Unii Europejskiej. W tym drugim przypadku chodzi oczywiście o reaktywacje linii Rzeszów-Chmielnicki (750 kV) , która ma umożliwić eksport taniej ukraińskiej energii (po to też planuje się nowe bloki jądrowe pomimo, że Ukraina ma nadwyżki energii na dziś). Prace modernizacyjne linii przesyłowej (po stronie ukraińskiej oczywiście) już się zresztą zaczęły i odpowiednie przetargi się toczą (tu działa ze strony polskich przedsiębiorstw jedynie Polenergia). Ukraina chce sprzedawać energię i zarabiać na tym – jeśli dobrze popatrzeć w dokumenty towarzyszące Ukazowi 104 to można się doczytać, że prognozowana cena energii z ukraińskiej jądrówki to ok. 65 (!!!) zł/MWh co przy doliczeniu nawet najbardziej słonych opłat za przesył transgraniczny, daje cenę morderczo niską dla polskiego rynku hurtowego.
Efekt wspólny (sernik) jest jak widać i energetycznie na współpracy dałoby się zarówno zarobić jak i skorzystać (bezpieczeństwo energetyczne). Problem na dziś jest taki, że każda ze stron raczej woli na początek powyjadać rodzynki. Polska mówi głównie o sprzedaży gazu od jej strony, a Ukraina o eksporcie energii i w zależności od tego jak zostałyby podpisane długoterminowe umowy (gwarantujące zyski) to podejmowane są decyzje. Na razie na wszelki wypadek – żadne ze stron nie buduje (realnie połączeń), które mogą potencjalnie oznaczać płatności (Ukraina gaz, Polska energia) ze swojej strony. Za chwile będziemy mieli polski gazociąg na granicy i ukraińską linię 750 kV zmodernizowaną, ale tylko od wschodu. Konsekwentnie obie strony unikają kompleksowego porozumienia energetycznego co zresztą jest pokłosiem braku kompleksowego połączenia politycznego. Z polskiego punktu widzenia, oczywiście tania ukraińska energia jest wielką szansą (jeśli prognozowany jest brak w mocach), ale i zagrożeniem dla polskich przedsiębiorstw. Niebezpieczeństwo jednak w tym, że nawet jeśli nie będziemy uruchamiać linii przesyłowej (energia) po naszej stronie – to możemy być do tego zmuszeni decyzjami UE (o rozwoju połączeń transgranicznych i włączeniu Ukrainy w Europejski system regulacji), a zmuszeni tym bardziej, kiedy inne kraje UE zaangażują swoje firmy w finansowanie bloków w Chmielnickim 3 i 4 i będą chciały tą energie pchać do Polski. Efekt może być taki, że nawet swoich „rodzynek” nie zjemy, a pokruszony ser i tak dla nas zostanie do sprzątnięcia. Na pewno prosto nie będzie, warto rozważyć jakiś pomysł na kompleksowe relacje, ale to już po wyborach zarówno po jednej jak i drugiej stronie.
Autor: prof. Konrad Świrski
Źródło: Konrad Świrski – blog